Friday, April 30, 2010

Paycheck

Wyplata, za opieke nad Dominika zaplata i zostaje dziesiec dolarow na wypasionym koncie.
Przez miesiac zarobilam 45 dolarow hahaha.

Thursday, April 29, 2010

Ogrodek ;-)

Kawalek ziemi, gdzie mozna uprawiac warzywa, owoce i sadzic kwiatki zawsze kojarzyl mi sie z relaksem i poczuciem szczescia i zadowolenia. Osobiscie uwielbiam gmerac w ziemi, powalac sobie rece ziemia do lokci, patrzec jak rosna roslinki itede, itepe kukuryku. Rosliny mi rosna, byc moze mam do tego reke. Czasami o nich zapominam a one nadal rosna i kwitna. W wyobrazni mej istnieje obraz istnej sielanki kiedy to ja osobiscie wraz z mezem i dziecmi w harmonii i z dobrymi humorami dokonujemy ogrodniczych cudow. Rzeczywistosc niestety jest raczej bolesna, przynajmniej dla mnie. Od trzech lat bodajze wojna domowa objela rowniez ogrodek. Z balkonem nie bylo takich problemow, postawilam sprawe jasno: moj ci on i bede tam sadzic co mi sie zywnie podoba. Nastepnie mialam swietny pomysl, zeby tatusiowi w prezencie od dzieci kupic na Dzien Ojca grilla i automatycznie odpadlo mi pol balkonu na ta kobyle (skad mialam wiedziec ze sobie wybierze najwiekszy i najdluzszy jaki byl?). Schemat powiela sie az do zmulenia. Ja: pamiec fotograficzna i planowanie absolutne mam w glowie obraz jak ogrodek powinien wygladac i co w nim powinno sie znajdowac. Rosliny maja do siebie pasowac a poszczegolne sekcje maja miec wlasny charakter (czesc jako skalniak, czesc jako rosliny lasu i cienia itede.). Robert niewatpliwie ma swoj wlasny obraz i wyobrazenie. Jakiekolwiek ono jest bo trudno sie dowiedziec. Wyglada na takie: kupic jak najwiecej jak najrozniejszych roslin i wrzucic gdzie popadnie. Zanim uda mi sie wyrwac do sklepu i kupic jakakolwiek rosline z serii "zaplanowane i w glowie juz posadzone" nastepuja dwie wersje wydarzen. Pierwsza: Robert udaje sie do sklepu po cichu, kupuje i chowa w garazu a sadzi jak mnie nie ma w domu. Druga: kupuje i robi mi niespodzianke. Nie wiem sama co gorsze. Nie umiem sie cieszyc czyms co nie wiem gdzie wsadzic w ziemie i czyms czego nie chcialam. Nastepnie ide do ogrodka i wszystko przesadzam, tak zeby bylo miejsce na nabytki Roberta zeby wszystko prezentowalo sie przyjaznie/znosnie? dla oczu (moich/Roberta/sasiadow?).
Tlumacze Robertowi pomysl pod tytulem "zrobmy to razem, jedzmy/wybierzmy/kupmy/zasadzmy/cieszmy sie/relaksujmy RAZEM". I po calej dzikiej awanturze kiedy wszystko zostaje podlane, poprzesadzane i sie przyjmie wszystko zaczyna sie od poczatku. Nie wiem jak te rosliny to znosza bo ja nie za dobrze.

Wednesday, April 21, 2010

Dalam czadu, raz sie zyje!

Po przeryczeniu calego weekendu, wyryczeniu sie kumpeli w sluchawke, przesiedzeniu ponad tygodnia na internecie (w wolnych chwilach) i sprawdzeniu wszystkich kayakow, lotow itede, po zdefraudowaniu kwoty pienieznej przeznaczonej na czynsz, po obrabowaniu meza ze wszystkich pieniedzy, po zaciagnieciu jezyka u krewnych i znajomych krolika co i tak nie pomoglo, po dwudniowej sraczce i trzech melisach poszlam i kupilam bilety. Do Krakowa ;-), na najdrozszy okres w roku, na wakacje. Nie mam paszportow dla dzieci, nie mam walizek, nie mam oszczednosci, a ostatnia para spodni mi trzasla wczoraj na tylku. Jedno wiem: DLUZEJ JUZ TUTAJ NIE WYTRZYMAM! Drugie wiem: W LIPCU STAD
WY..(LATUJE)..LAM ;-))).
Szczegoly beda dopracowywane w trakcie o czym nie zapomne Was poinformowac ;-).
Koniec i kropeczka.

Monday, April 19, 2010

?

Leciec, nie leciec, leciec, nie leciec, leciec, nie leciec.....

Saturday, April 17, 2010

...

W koncu mnie odblokowalo, jak zobaczylam trumny na plycie lotniska. Jak do tej pory bylam tylko wkurzona/zla/wsciekla. Na mentalnosc rodakow, na ogolna glupote. A dzisiaj siedze i placze. Nad Lechem i Maria, nad ich corka, nad mala dziewczynka placzaca na lotnisku, nad Polska, nad emigracja, nad moja mama i nad sama soba...