Tak sobie optymistycznie zaplanowalam, ze po tygodniu ferii sobie odpoczne dwa dni bo dopiero w srode ide do pracy. Zaprowadzilam dzieciaki do szkoly i dalam po cichu noge do Targetu. Wracalam przyzwoicie po potorej godzinie, bo przeciez sniadania nie jadlam ani kawy nie pilam. W domu alarm i stan podwyzszonej gotowosci, olaboga dzwonili, ze mam przyjsc do pracy. Robert obdzwonil wszystkie kolezanki i sprawdzil okoliczne sklepy. No glowa jak zwykle hm, prysznic hm, sprawa zywienia nie do rozwiazania ale za to umylam zeby. I poszlam. Znowu nowa klasa, bardzo ruchliwa i jakos malo sluchajaca. Czy zapomnialam wspomniec, ze do pierwszej w nocy czytalam ksiazke? Jak przyszlam do domy to kawe wpilam i jakos wyszlam z otepienia na tyle zeby odwalic codziennie obowiazki gary/zadaniedomowe/kapiel dzieci.
Umylam glowe na jutro na wszelki wypadek. Wyskubalam jedna brew bo o drugiej zapomnialam. Do niedzieli, oj tak bardzo daleko...Niech mi ktos przypomni po co mi to bylo?