Moje zycie zatoczylo pelne kolo do sytuacji sprzed kilku lat. Wtedy bylo juz bardzo zle, mialam zamiar spakowac sie i pojsc swoja droga. Niespodziewanie nastapil moj wlasny, maly cud i nasze zycie sie zmienilo. Wysnulam wniosek, w swej pysze, ze to juz na zawsze i zajelam sie innymi sprawami. Przez te lata moze powinnam byla zrobic wszystko inaczej, moze powinnam bardziej sie starac, zamknac niewyparzona gebe na klodke, robic wiecej, nie wiem. Teraz juz za pozno, zeby sie nad tym zastanawiac.
Wydaje nam sie, ze znamy osoby, z ktorymi zyjemy pod jednym dachem, ale tak nie jest. Nie wiemy o czym one mysla, ani co sa w stanie zrobic. Nie wiemy, co robia, kiedy wychodza z domu.
Ich punkt widzenia moze byc o sto osiemdziesiat stopni rozny od naszego.
Zdaje sobie sprawe z bledow, jakie popelnilam, ale mimo wszystko nie wydaje mi sie zebym to tylko ja ponosila pelna odpowiedzialnosc za wszystko. Jezeli druga osoba zmienic sie nie chce my nie jestesmy w stanie nic z tym zrobic. Akceptuje mojego meza takim, jaki jest ale nie akceptuje tego, co robi. I to sie nie zmieni. Najgorsza jest ta bezsilnosc i swiadomosc tego, ze gdyby nie ta jedna, jedyna rzecz wszystko byloby dobrze. Nad wszystkim innym mozna byloby popracowac.
W pracy zostaly jeszcze trzy tygodnie letniego programu dla dzieci. Zadzwonilam dzisiaj do mojej suprviser i poprosilam ja zeby znalazla kogos na moje miejsce. Pojde do pracy we wrzesniu.
Jestem przekonana, ze to jest sluszna decyzja. Zostane w domu i bede w stanie skupic sie na sobie i dzieciach. O jeden stres mniej i moze bede w stanie lepiej funkcjonowac w niefunkcjonalnej dla mnie sytuacji.