Ze tylko narzekam. Przyjechal do mnie moj najlepszy przyjaciel, z przyjacielem. Dzieki temu, ze byli, udalo mi sie nie zwariowac, kiedy dzieci pojechaly na wakacje z tatusiem i jego nowa rodzinka. Spakowalam bety i wynioslam sie z domu na pare dni.
Troche pobujalismy sie z dzieciakami po miescie zanim nas opuscily.
Bylismy w Parku Centralnym.
Pewne rzeczy pozostaja niezmienne ;-)
Pojechalismy tez do Zoo na Bronksie
I do Gugennheima, gdzie wszyscy prawie umarli z nudow. Dobrze, ze nie musielismy zaplacic za bilety, bo moglibysmy sie wtedy bardzo zdenerwowac. Wystawa byla na temat wloskich futurystow i zapewne byla to bardzo cudowna wystawa, ale nie zgodzila sie z naszymi upodobaniami estetycznymi.
Ja sie wpienilam, poniewaz nie mozna bylo zdjec robic. Tylko na dole w holu z dolu do gory, ale z gory do dolu to juz nie. I ta siksa co mi zwrocila uwage byla naprawde malo uprzejma.
Oczywiscie na Manhattanie trzeba sie wszedzie nalazic, wiec lazilismy.
Przez piec godzin szukalismy Intrepida (tego ponizej), bo mi sie pomylilo geograficznie. I przewleklam wszystkich przez pol wsi. Jak juz znalezlismy to pocalowalismy klamke, bo wlasnie zamkneli. Do konca wakacji bede musiala jeszcze raz sie tam wybrac.
Bylismy tez na plazy na Coney Island.
Goscie juz pojechali, teraz moge sobie tylko tesknic od nowa.