Monday, June 23, 2008

I jak bylo?

Chlopcy z The Cure sie postarali. Bylo swietnie. Dali ponad trzygodzinny koncert, podczas ktorego zagrali wszystko to, co powinni a nawet wiecej. Robert wygladal lepiej, niz dziesiec lat temu i nie szczedzil wszystkich swoich firmowych chwytow. Wznosil rece ku niebu, rozmazywal sobie makijaz po twarzy, odstawil calkiem niezly plas pare razy, wprawiajac wszystkich w ekstaze. Rozbawial tez wszystkich swoimi wypowiedziami, ale wstyd przyznac nie zrozumialam ani slowa. Podczas trzykrotnego bisowania wspial sie na schody po prawej stronie publicznosci i zabalansowal na krawedzi robiac jaskolke, czym przyprawil ochroniarzy prawie o atak serca. Tak, ze jak juz przeszedl na druga strone sceny to mial obstawe i przed soba i za soba rowiez. Co za przezycie! Dwa razy doprowadzili mnie na skraj lez a trzy razy do granicy orgazmu. I nie przeszkadza mi, ze nowe piosenki to dalekie echa starych przebojow. Dla mnie liczy sie to, ze na rozpoczecie i na zakonczenie zagrali kawalki z mojej ulubionej plyty "Bloodflowers". I najwazniejsze jest to, ze glos Roberta sie nie zmienil, jest rownie piekny co zawsze. Wczorajszy dzien musialam odchorowac, coz starosc nie radosc. Kolana bolaly, plecy rowniez, glos zachrypniety od wrzaskow. Dzis jeszcze w glowie mi gra muzyka.
Pare rzedow ode mnie siedzial z brzegu ktos, kto wygladal calkiem jak Bruce Willis. Mial na glowie charakterystyczny kapelusz, ktorym genialnie zwracal uwage. Wprowadzal duze zamieszanie wokol siebie, ludzie pokazywali go sobie palcami, robili mu zdjecia. Bylo z nim jakies mlode towarzystwo, obwieszala sie na nim jakas mloda laska i caly czas tylko wszyscy lazili wte i wewte. Normalnie to jest moim bohaterem ale na tym koncercie moglabym mu dokladnie dac w morde ;-). Jak on smie przylazic jak moj Robercik spiewa i zachowywac sie jak idiota? Dobrze, ze w polowie sie zmyli bo moglabym nie zdzierzyc, pewnie poszli na jakas inna impreze.
Teraz nalezy zorganizowac sobie telefon z opcja robienia zdjec i nagrywania i przygotowac sie na jeszcze wspanialsze wydarzenie, czyli koncert Mojego Ulubionego Artysty, ktory przyjezdza do mnie w pazdzierniku. Nie wiem czy moje slabe serce to wytrzyma...

7 comments:

zaskocz_mnie said...

Trzy godziny bycia tylko Iza. Nie matka, nie kochanka, nie gospodynia, nie emigrantka. Tylko Iza.
Zdaje sie, ze pokarmu dla duszy starczy Ci teraz na dluuugo)))
Caluje mocno..

swert said...

Podsumowalas to dokladnie tak, jak sie czulam ;-). Na koncercie byla tez kolezanka z mezem i zaraz po przywitaniu pyta sie mnie "Jak tam dzieci?" A ja na to: "Jakie dzieci??????????????????????"

Anonymous said...

Rozbawilas mnie tym Brucem Willisem, ktorego notabene uwielbiam, ale jakby mi przylazl na koncert mojej ukochanej artystki (tez w pazdzierniku), to chyba czulabym sie jak premier po meczu Austria-Polska.

Anonymous said...

no to niech go szlag za te manane ktore odwalil w Arizonie:)

Anonymous said...

No to w końcu się wyrwałaś trochę do świata. Jakby się przypadkiem zjawił w NYC Cohen to też polecam, recenzje ma rewelacyjne i pluję sobie w brodę, że nie poszliśmy, bo bilety kosztowały prawie $100 od łba. Mam nadzieję, że jeszcze się zjawi.
Masz już w końcu bilet na Naszego Ulubionego Artystę? Nie pamiętam czy Nick gra u Ciebie najpierw a potem u nas czy na odwrót...? To miejsce w którym gra, Coolhaus, jest bardzo kameralne, więc mam nadzieję na sporą dawkę wrażeń wzrokowo-słuchowych. Póki co dalej nie słyszałem najnowszej płyty. Ale nie mam teraz czasu, bo korzystam z tego, że jest u nas moja siostra:)

swert said...

Nieeee moj drogi, Nick nad czym ubolewam szczerze gra najpierw u Was!!! Bilet dostane dopiero przed koncertem tak jak teraz. Ale prawdziwa profanacja to ta, ze moj maz powiedzial, ze chce pojsc ze mna!!! On sobie chyba jaja robi!!!

zaskocz_mnie said...

Izabelo! Ta cisza juz trwa zabyt dlugo!
Co tam za wielka woda??
Caluje mocno..