Sunday, August 10, 2008

Niedziela

To mi sie juz przypomnialo, co mi sie zapomnialo. Jak ten cholerny pies ciagnie na spacerach. Jest sredniego wzrostu ale sily ma jak dog arlekin. Cala droge, smycz napieta, reka wyrwana z zawiasow i pol galopik. Pies dyszy astmatycznie ale wcale go to nie spowolnia. Zatrzymuje sie tylko na przerwe siku/kupa piec sekund. Po powrocie z ostatniego spaceru, a ma sie on odbyc wedle sciagi jaka dostalam o jedenastej wieczorem (kiedy to padam na pysk i rzeze pod nosem), zakazane jest dawanie wody. Jak pies przydeptuje sobie wywalony ozor, bo po calym wyscigu jest zmachany. Jak oni mu moga wody nie dawac??? To daje tej wody a rano pobudka szosta trzydziesci rano. Rozklejam zaropiale oczy, przegrzebuje wlosy reka, wsadzam na siebie byle co i pies mnie ciagnie po okolicy gdzie chce a ja tylko podgladam przez szpare jednego oka zeby nie walnac w drzewo. Do tego jeszcze mialam taki sfietny pomysl zeby zrobic pierogi ruskie. Ze skapstwa zapewne, poniewaz dwanascie pierogow kosztuje cztery dolary. Dzieci jedza to wszystko i chca wiecej. Pamietam te czasy niedawne kiedy to taka tacka wszystkie sie moglysmy najesc. Przed oczami mialam wiec wizje wyprodukowania duzej ilosci zapasow do zamrazarki i zycie w szczesciu i dostatku pierogowym. Do robienia ciasta na pierogi trzeba miec inna kondycje o czym mi sie zapomnialo. Inna niz do pchania wozka wazacego ponad 80 kilo. Inny zestaw miesni sie w to aktywnie angazuje. Organizm w szoku. O istnieniu pewnych miesni to nawet nie wiedzialam. Po skumulowaniu bolu posiadania walnietego psa i bolu robienia ruskich pierogow, ktore musze teraz sama zrec (bo przeciez "one sa dobre mamo! ale smakuja inaczej! one sa dobre inaczej! ja wole te ze sklepu!") boli mnie wszystko. Najbardziej ramiona, plecy i rece wyrwane ze stawow. W lodowce marnuje sie polowa farszu na pierogi, poniewaz zrobilam go duzo i mialam doprodukowac ciasta. Zamiar istnial wczoraj i dzisiaj ale nie wyszedl poza ramy niesmialych planow. Jeszcze jest jutro ale chyba tylko po to zeby farsz zaliczyl celnego strzala do kosza na smieci.
Dobrze, ze na placu zabaw istnieje zrodelko z woda gdzie moje dzieciaki pompuja woda balony i maja zajecia na pol godziny kiedy to moge z ulga zwalic sie na lawke z gracja worka ziemniakow i zawisnac na niej jak zuzyty spadochron. I to sie wtedy nazywa relaks!

5 comments:

Anonymous said...

Uff a ja tak nie cierpierobienia pierogów... jem tylko, jak do rodzicoów pojae- roboty mojej mamy, albo kupne po prostu i juz. Nie robię- bo i dla kogo?

swert said...

Myslalam, ze teraz juz masz dla kogo???

Anonymous said...

noo mam, ale na razie- nie na codzień ;P

Anonymous said...

a TY MÓWISZ,ŻE PISZESZ NIECIEKAWE RZECZY!

Goska said...

Tak w sprawie pierogów, to ja jednak z mięsem wolę...